Rejs na „Zawiszy Czarnym” Gdynia-Kłajpeda w dniach 7-11 marca 2020r. Zapiski oficera wachtowego II wachty.

 

W tym roku (2020) tradycyjny jesienny rejs żaglowcem „Zawisza Czarny”, czyli „Listopadowe Harpagany”, odbywa się w marcu (7-11 marca). Taki nietypowy termin spowodowany jest tym, że na jesieni „Zawias” ma przejść remont, co spowoduje jego dłuższy pobyt w stoczni. Wszyscy jesteśmy ciekawi jak szybko ten remont, związany także z odnowieniem karty bezpieczeństwa statku, będzie trwał i kiedy Zawias znów będzie pruł fale.

 

Ale cieszmy się faktem, że mamy okazję znów postawić nogę na pokładzie żaglowca. W tym rejsie pełnię rolę oficera i dowodzę drugą wachtą. Naszym przydziałem jest obsługa żagli rozpinanych na fokmaszcie, czyli sztafoka i foka. Wachta liczy oprócz mnie jeszcze 7 osób: trzech Marcinów (w tym jeden jest starszym wachty) oraz Michał, Krzysiek, Grzesiek i Wojtek.

 

W sobotę 7 marca wszyscy docierają do Gdyni i około godziny 1200 spotykają się na pokładzie. Jeszcze chwila na ostatnie zakupy, na zjedzenie późnego śniadania w pobliskiej tawernie (no bo gdzie indziej mogliby się żywić żeglarze?). I już wszyscy spotykają się na pokładzie.

 

Każdy z czterech oficerów zbiera swoją wachtę. Pokazanie, które koje należą do której wachty, poznanie się, parę słów wstępu. Niestety, nie mogę w tej chwili dłużej rozmawiać z wachtą, bo muszę stawić się w kabinie nawigacyjnej na odprawie oficerów. Prowadzi ją starszy oficer (chief), Wojtek. Przede wszystkim zapoznaje nas z formalnymi procedurami związanymi z pełnieniem służby (gospodarka śmieciami, obchody bezpieczeństwa, cała inna wymagana papierologia), przekazuje wytyczne armatora co do zakresu przeszkolenia załogi na temat bezpieczeństwa. Ustalamy sposób wypełniania dziennika pokładowego szkolnego oraz czystopisu i jakie żagle ćwiczebnie postawi każda wachta przed wyjściem z portu.

 

 

Wracamy do wacht. Zgodnie z dobrą praktyką, ale także i wytycznymi chiefa, przeprowadzam pogadankę dla mojej wachty na temat bezpieczeństwa i zasad poruszania się po statku. Następnie każda z osób dopasowuje na sobie swoje szelki oraz trenuje zakładanie pasa ratunkowego. Następnie stawiamy treningowo sztafoka. Dla zdecydowanej większości osób z mojej wachty jest to pierwsze stawianie żagla na żaglowcu. Szkolenie pozwala więc zapoznać się ze sposobem stawiania żagla, który stawiany jest nieco inaczej, niż ma to miejsce na małych jachtach. Tutaj także nie ma knag ale są nagle i też trzeba przećwiczyć okładanie na nich lin.

 

Stawianie i zrzucanie żagla oraz jego sklarowanie poszło nam bardzo sprawnie. Na zakończenie robię wachcie wycieczkę po statku. Wchodzimy do mesy kapitańskiej, kabiny nawigacyjnej i wskazuję co gdzie jest i do czego służy. Przy okazji opowiadam nieco o historii statku, wspominam o pierwszym dowódczy pierwszego „Zawiszy”, czyli o generale Zaruskim oraz o pierwszym dowódcy drugiego „Zawiszy”, czyli komandorze Bolesławie Romanowskim, jednym z najbardziej znanych i utytułowanych polskich podwodniaków okresu II wojny światowej.

 

Wreszcie około godziny 1800 pada komenda odejścia od nadbrzeża. Gdynię opuszczamy po zmroku i na wody Zatoki Gdańskiej wychodzimy już po ciemku. Niestety, nie mamy czasu podziwiać świateł Gdyni ani statków stojących na redzie, gdyż mamy wachtę kambuzową. Część wachty idzie do kambuza pomagać kukowi Krzysztofowi w przygotowaniu kolacji, a druga część nakrywa w kubryku do stołu i nosi potrawy na stół.

 

Kolacja jest o 1900 i tylko cześć wachty nawigacyjnej zostaje na pokładzie i prowadzi statek. Jako oficer wachty kambuzowej przejmuję także na kilkadziesiąt minut prowadzenie statku, aby cała wachta nawigacyjna mogła zejść do kubryku i zjeść kolację. Po kolacji nasza wachta sprząta stoły, zmywa naczynia. Gdy kończymy pracę, Hel już jest za nami, a przed nami czerń nocy. Ponieważ jesteśmy zmęczeni podróżą do Gdyni i ponieważ o godzinie 0700 mamy stawić się w kambuzie dla przygotowania śniadania, kładziemy się spać.

 

       

 

Niedzielny poranek wita nas pięknym słońcem. O 0700 stawiamy się w kambuzie by pod kierownictwem kuka przygotować śniadanie. Z rozmów z wachtami, które pełniły służbę w nocy wiem, że w nocy niewiele się działo. Szliśmy cały czas na silniku i raz czy dwa razy mijaliśmy w oddali rosyjskie kutry rybackie. Serwujemy śniadanie, sprzątamy po śniadaniu a jednocześnie sprzątamy przydzieloną naszej wachcie część statku. Po porządkach jest chwila przerwy. Jesteśmy coraz bliżej Kłajpedy.

 

Podejście do Kłajpedy jest w pełnym słońcu i przy minimalnym wietrze. Pomagamy kukowi w przygotowaniu obiadu (w tym jest tradycyjne obieranie całego gara ziemniaków). Pora obiadu wypada przed główkami portu. W trakcie naszego obiadu na pokład wsiada pilot. Ledwo zdążamy zjeść obiad i sprzątnąć kubryk a już jest alarm manewrowy. Wszyscy na pokład. Nasza wachta zbiera się przy fokmaszcie. Wyznaczam dwie osoby na desant oraz z Agnieszką, oficerem wachty I ustalam, jak mamy jej pomóc w wybieraniu cum, co leży w obowiązkach jej wachty. Zgodnie z przewidywaniami desant nie musiał być wysadzany na ląd, gdyż na kei czeka już dwóch cumowników, którzy odbierają cumy i obkładają je na polerach. Ale pomagamy wachcie I w wybieraniu cum.

 

       

Obie fot: Grzegorz Jenczelewski

 

Po zacumowaniu robimy klar na pokładzie, ale jeszcze nie możemy zejść na ląd. Czekamy na przyjazd litewskiej straży granicznej. Trochę jesteśmy zdziwieni taką kontrolą, bo to przecież strefa Schengen. Ale widocznie ze względu na koronawirusa wprowadzono taką kontrolę ruchu osobowego. Na pograniczników czekamy na szczęści bardzo krótko. Wchodzą oni na pokład i w mesie kapitańskiej jest odprawa osobowa wachtami. Pierwszy wchodzi oficer wachtowy i sprawdzana jest zgodność osoby z dokumentem i rejestracja w systemie, a potem oficer podaje do kontroli dokument kolejnego załoganta ze swej wachty, który właśnie wchodzi do mesy. Dzięki temu odprawa przebiega sprawnie i szybko.

 

Po zakończeniu formalności granicznych jest zbiórka załogi na rufie. Kapitan informuje, jak przebiegać mają wachty trapowe i przekazuje inne kwestie organizacyjne związane z postojem w porcie. Nasza wachta kambuzowa już się skończyła więc bez problemu możemy wyjść do miasta. Na starym mieście kotwiczymy w restauracji przy rynku, aby napić się świetnego lokalnego piwa. Czuję się tu prawie jak u siebie w domu, bo do Kłajpedy przypłynąłem już trzeci raz i za każdym razem lądujemy w tej restauracyjce. Po degustacji robimy jeszcze spacer po starym mieście i wracamy na statek na kolację. A po kolacji w kubryku tradycyjna biesiada żeglarska z koncertem szantowym w profesjonalnym wykonaniu naszego kapitana „Kaukaza”.

 

       

 

Nazajutrz, w poniedziałek o godzinie 0800 (czasu lokalnego, czyli 0700 czasu polskiego) jest zbiórka załogi na rufie i podniesienie bandery. Jeszcze tylko odprawa graniczna, tym razem bardzo szybka i wychodzimy z Kłajpedy. Przy odejściu od kei wspomagamy się sztafokiem wystawionym na wiatr. Dzięki temu dziób odchodzi szybciej od kei. Sztafok to „nasz” żagiel. Nasza wachta więc jako pierwsza ze wszystkich czterech wacht w warunkach „bojowych” stawia żagiel, a po odejściu na środek kanału, zrzuca go. Kanałem portowym idziemy na silniku, zdajemy pilota i wychodzimy za główki portu.

 

Za główkami portu wita nas duża fala i „Zawias” zaczyna mocno się bujać i dziobem rozbijać fale. Resztki niektórych z nich wchodzą na pokład. Ale nie mamy czasu zastanawiać się nad bujaniem po pada rozkaz stawiania żagli. Stawiamy wszystkie żagle. W naszym przypadku jest to nie tylko sztafok, ale i fok. Gdy inne wachty również kończą stawianie swoich żagli, odstawiony zostaje silnik i stajemy się prawdziwym żaglowcem napędzanym tylko wiatrem. Na pełnych żaglach i tylko na żaglach idziemy przez prawie 3 godziny. Po pewnym czasie, gdy wiatr nieco osłabł i spadła prędkość, włączamy dodatkowo silnik. Musimy bowiem zdążyć do Gdyni przed spodziewanym załamaniem pogody. Według prognozy to załamanie jest spodziewane we wtorek wieczorem.

 

       

 

Mamy wachtę nawigacyjną 2000-0000. Ponieważ wiatr praktycznie zanikł ogłaszany jest alarm do żagli. Każda wachta zrzuca i klaruje swoje żagle. I znów idziemy tylko na silniku. Na początku naszej wachty jeszcze świeci księżyc, ale z czasem chmury zaczynają gęstnieć. Od pewnego momentu jest mocna mżawka, która w istotny sposób ogranicza widoczność. Załoganci na oku niewiele mogą więc zobaczyć. Dlatego też bardzo często schodzę do kabiny nawigacyjnej, aby rzucić okiem na ekran radaru i na AIS. Muszę być na bieżąco zorientowany w sytuacji wokół nas. Muszę odpowiednio wcześnie wiedzieć, czy nie ma gdzieś obok lub przed nami jakichś innych jednostek i czy nie idziemy kursem kolizyjnym.

 

W pewnym momencie dostrzegam na radarze silne echo w odległości około 4 mil przed dziobem. AIS nie pokazuje jednak żadnej jednostki. Ale echo jest zbyt silne by mogło być ścianą deszczu. Uczulam załogantów pełniących służbę na oku o możliwej jednostce w sektorze dziobowym. Z obserwacji radarowej wynika, że echo się przybliża, ale już nie jest na kursie, lecz przesunęło się w prawo i nie zachodzi niebezpieczeństwo kolizji, więc utrzymujemy dalej nasz kurs. Na AIS jednak nadal czysto. Nie jest wykazywana żadna jednostka. W chwili, gdy echo jest w odległości niecałej 1,5 mili od nas, nagle na AIS pojawia się sygnał statku. Praktycznie w tym samym momencie oko melduje jednostkę wychodzącą zza zasłony deszczu. Mija nas statek handlowy. Co ciekawe, gdy tylko się minęliśmy i jeszcze go było widać, jego sygnał na AIS zniknął. Czyżby „oszczędzał” na transmisji sygnału?

 

Do końca wachty nie wydarza się już nic szczególnego, nie spotykamy już żadnego innego „Latającego Holendra”. O północy przekazujemy wachtę kolejnej wachcie, a my idziemy spać. Kolejną wachtę nawigacyjną zaczynamy bowiem o 0800.

 

       

Lewa fot: Michał Mirgos

 

Wtorkowy ranek, na podejściu do Helu, wita nas słońcem. Jeszcze mamy pół godziny do objęcia wachty, więc zaczynam orientować się w sytuacji. Gdzie dokładnie jesteśmy, jakim podążamy kursem, jakie inne jednostki są wokół nas. Kilka mil przed Półwyspem Helskim, w dużej odległości od nas widzę okręt. Z AIS wynika, że to jest ORP „Ślązak”, najnowszy okręt naszej Marynarki Wojennej. Idziemy kursem kolizyjnym i on ma pierwszeństwo. Zatem „Zawias” powinien zmienić kurs. Ale to „Ślązak” zmienia kurs i zaczyna podchodzić do nas od rufy. Dochodzi do nas i z niewielką przewagą prędkości wyprzedza nas w stosunkowo małej odległości. My salutujemy go banderą, a „Ślązak” odpowiada sygnałem dźwiękowym. Potem jeszcze kilka razy nadaje sygnały dźwiękowe a my mu machamy. Potem każdy z nas podąża własną drogą.

 

       

 

Przy pięknej pogodzie o 0800 rozpoczynamy naszą kolejną wachtę nawigacyjną. Wiem, że będzie ciekawie, bo podejście do Helu i wejście do Zatoki jest związane z żeglugą po akwenie, na którym panuje spory ruch. Spotkanie ze „Ślązakiem” dało przedsmak, że będzie interesująco. Meldujemy się do VTS (kontrola ruchu statków). Dają nam polecenie wejścia na tor wodny systemu rozgraniczenia ruchu. Pierwszy raz muszę prowadzić statek tym torem wodnym. Małe jachty, którymi wychodziłem z Zatoki, idą zawsze strefą ruchu przybrzeżnego. W trakcie poprzednich rejsów „Zawiasem” również szliśmy strefą ruchu przybrzeżnego.

 

Musimy utrzymywać precyzyjnie kurs, by nie wchodzić na środek toru, ale i aby z niego nie zejść. W utrzymywaniu kursu pomaga nam fakt, że od tyłu dochodzi nas duży statek i będzie nas mijał idąc tym samym torem. Meldujemy się przy kolejnych pławach. Od strony Helu zbliżają się trzy kutry rybackie kursem kolizyjnym, ale odpowiednio wcześnie robią zwrot. Widzimy idący z Gdyni prom „Stena Spirit”. Idzie on oddzielnym torem, w przeciwnym kierunku, więc mijamy się w dużej odległości. Daleko za nami jeszcze, ale pomału doganiając nas, idzie prom „Wawel”. Jednak nie spotkamy się. On idzie do Gdańska a my skręcamy w kierunku Gdyni.

 

Po odmeldowaniu się z VTS meldujemy się do kapitanatu portu Gdynia. Przed bramkami toru robimy zwrot 90st w lewo i prostopadle wychodzimy z toru. Idziemy w kierunku wejścia południowego (tego, na końcu Skweru Kościuszki, przy akwarium morskim). Tu już „dyrekcja żaglówki” (czyli kapitan, kapitan-stażysta i chief) przejmuje ode mnie prowadzenie statku, gdyż za moment wchodzimy do portu. Wchodzimy do Basenu Prezydenta, mijamy „Dar Młodzieży”, „Dar Pomorza”, „Błyskawicę” i stajemy przy kei. Teraz jest czas na porządne sklarowanie żagli. I mamy już wolne.

 

       

 

Jest godzina 1500 i całą wachtą idziemy do Muzeum Marynarki Wojennej. Po obejrzeniu ekspozycji dołączamy do wachty III, która tymczasem osiadła w tawernie. Tam spędzamy czas do kolacji. Po kolacji znów jest biesiada żeglarska w kubryku. Wieczorem prognoza pogody sprawdza się. Jest coraz silniejszy wiatr i mocne szkwały. Mamy wachtę trapową od 0000 do 0400. Ponieważ dwie osoby z naszej wachty już wyjechały do domu, to pierwsze dwie godziny wachtę pełnię ja razem z Marcinem, moim starszym wachty. Następne dwie osoby pełnią wachtę od 0200 do 0300 a kolejne dwie od 0300 do 00400. Już podczas mojej wachty widać, że załamanie pogody stało się faktem.

 

Rano, we środę 11.03, przed godziną 0800 prawie załoga (prawie, bo kilka osób wyjechało wieczorem do domów) zbiera się na rufie na zbiórce. Punktualnie o godzinie ósmej podnosimy banderę. Jednocześnie bandery podnoszą: SY „Zawisza Czarny”, ORP „Błyskawica” oraz SV „Dar Pomorza” i SV „Dar Młodzieży”. Po podniesieniu bandery jeszcze śniadanie, jeszcze sprzątanie statku i ostatnia już zbiórka załogi. Kapitan rozdaje opinie z rejsu, uściski dłoni z kapitanem, kapitanem-stażystą, chiefem i bosmanem. Potem pożegnania wśród załogi i powroty do domu. I już zaczynamy czekać na kolejny rejs.

 

Obie fot: Michał Mirgos